Kwasimierz trząsł się z podniecenia. W dłoni trzymał kupon na Dużego Lotka z pieczołowicie typowanymi przez siebie numerami. Pamiętał je dokładnie: 5 - bo tyle liter znajduje się w słowie „Barka", 9 - bo tyle liter ma nazwa wioski, z którą od tylu lat się użera, 10 - od liczby liter jego imienia, 41 - bo tak zaczyna się kod pocztowy na jego zamek, 7 - od liczby liter imienia Wiesiek i 1 - bo taki król, jak on jest jedyny na świecie.
- O! Już się zaczyna! - prawie wykrzyczał.
- Witam państwa w dzisiejszym losowaniu Dużego Lotka - zaczęła z przyklejonym uśmiechem prezenterka. - Być może to właśnie dzisiaj ktoś z państwa zgarnie wielką kumulację - 26 milionów złotych. Za chwilę przystąpimy do losowania...
- Szybciej! Szybciej! Szybciej - krzyczał cały czerwony król. Nieszczęsny kupon dzierżony w dłoniach był już pomięty i mokry od potu. -No, wrzućcie już te wasze kuleczki i miąchać mi tam w tej skrzynce! - denerwował się władca. Wiedział, że pomyślne losowanie całkowicie zmieniłoby jego życie.
- Kulki z numerami są już w automacie - poinformowała grzecznie uczesana prezenterka. Piłeczki zaczęły tańczyć w oszklonej gablotce.
- Ciekawe jak to robią, że te kulki tak same się ruszają. Pewnie mają podpięty z tyłu odkurzacz, czy co? - mówił sam do siebie król, chcąc rozładować atmosferę.
- W dzisiejszym losowaniu padły numery... - wypowiedziała wreszcie magiczne słowa prezenterka, a pół Polski zamarło. Zamarł także Kwasimierz. Huczało mu w głowie, a jego spojrzenie przypominało wzrok zombie.
- Oto numery dzisiejszego losowania Dużego Lotka: 5, 9, 10, 41, 7 i 1 - poinformowała ze spokojem prowadząca i zapowiedziała kolejne losowanie. Ale król już jej nie słuchał. Zsunął się z tronu na ziemię tak gwałtownie, że na kark podwinęła się marynarka i koszula, odsłaniając masywny, owłosiony tors.
- O matko! - wrzasnął Kwasimierz. - O matko! Wygrałem! Tyle forsy! - wrzeszczał władca, leżąc na podłodze. - Wiesiek nie uwierzy! Za 6 baniek zbuduję sobie dom. Kolejne miliony pójdą na Jadłowiec, aby wszyscy wreszcie widzieli, że jestem dobry dla moich poddanych. Będzie Barka z masztem do nieba. Albo dwie Barki! Już widzę śmiejące się dzieci i huczne koncerty. Zaprosimy znowu Rubika, Budkę Suflera, Golców! A co tam - zaprosimy też Madonnę! To miasto i jego mieszkańcy zasługują na najlepsze rzeczy pod słońcem...
Kwasimierz trząsł się z podniecenia. Trząsł się i wyliczał dalej: będą skałki do wspinaczki nie tylko na środulskiej górce, ale na wszystkich górkach tej wsi. Oczywiście kasa pójdzie też na parę nowych kościołów, no i Wieśkowi coś skapnie na promocję Jodłowca, bo znowu marudzi. Tuż przed wyborami nowego króla wyremontuję kilka dróg, żeby wkurzyć koterię niebieskiego sztandaru. Zrobimy też Uniwersytet Jodłowicki, wielgachny stadion, a nawet własny Spodek, to Uskoka z Katolic szlag trafi, cha, cha, cha... - mamrotał jak w amoku król. Czuł, że wreszcie bez przeszkód mógłby zrealizować wszystkie swoje marzenia, wszystkie wizje, które od lat pojawiały się i znikały pod coraz bardziej odsłoniętą czaszką. Wiedział, co dobre dla miasta. Wiedział, jak uszczęśliwić wieśniaków. Tylko ciągle brakowało tych cholernych pieniędzy, ciągle trzeba się było o wszystko szczypać...
-W du... W nosie mam kryzys! - poprawił się król, wychodząc z założenia, że w tak doniosłej dla miasta chwili nie wypada przeklinać. -Wszystkie kryzysy tego świata mam w nosie! A kolejną kadencję zgarnę w pierwszej turze, bo wieśniakom życie ozłocę za tę kasę z Totka. Zresztą, co tam wybory! Najważniejsze, że miasto wreszcie doczeka się realizacji wszystkich moich cudownych, wielkich, wspaniałych pomysłów...
Radość władcy zmąciła latająca po komnacie dłoń, która co chwilę zbliżała się do niego i szarpała za ramię. Kwasimierz patrzył na to ze zdziwieniem. Ręka, niczym zmutowany, dziesięciokilowy komar pojawiała się i znikała, co chwilę łapiąc króla tak silnie, jakby chciała oderwać mu ramię.
- Obudźże się wreszcie! Kwasik! Kwasik! - dochodził do monarchy głos, jakby nie z tego świata.
- Obudź się!
Kwasimierz szybko przetarł oczy. Rozejrzał się. Za ramię szarpał go Rychu Łgawski, a zgromadzeni na sesji Rady Królewskiej rajcy patrzyli w jego stronę.
- Co się dzieje? - zapytał władca.
- Znowu żeś przysnął, a my teraz mamy ważne głosowania. Nie chciałem cię budzić, ale mamrotałeś przez sen jakieś liczby - poinformował dyskretnie kolegę Rysiek.
- Co z Barką?
- Niebiescy udupili projekt - odparł ze smutkiem zastępca króla.
- A drogi?
- To samo.
- A projekt „Brama na dziurę"? - pytał zawiedziony król.
- Odwalony. Tak jak remonty dróg, budowa nowego stadionu i nowy ryneczek - zwiesił głowę Łgawski.
Król wstał nerwowo i szybkim krokiem wyszedł z sali posiedzeń. Na korytarzu stał Wiesiek Czeladzki.
- Co jest? - zapytał swojego szefa.
- Nic. Szykuj się. Jedziemy! - odparł król.
- Gdzie? Przecież jest posiedzenie Rady Królewskiej.
- W dupie mam posiedzenia Rady Królewskiej, ubieraj się, jedziemy - wycedził nerwowo przez zęby władca.
- Gdzie?
- Do najbliższej kolektury Totto lotto - odparł król i zniknął na zakręcie korytarza zamku.
Skryba Trzewicki
Koniec części XXI
www.e-sosnowiec.pl